25 lutego 2017 roku grupka nordicowych zapaleńców z Krakowa, Piły, Żukowa, Człuchowa, Gdyni i Gdańska postanowiła zdobyć Hel.
Przygotowania trwały przez 1,5 miesiąca. Każdy we własnym zakresie szykował się do tego dystansu. Choć dla wielu te bagatela 39 km wcale nie jest wyczynem, tak dla nas amatorów, przy prognozach, które wcale nie były optymistyczne, było to naprawdę COŚ. Liczyliśmy się z 9 godzinnym marszem.
Ten pomysł zrodził się w głowach Dziarskie Team (Beaty Zarach & Agnieszki Dron) z Gdańska i Bartosza Kopryni zwanego OGRem z Krakowa. Skoro tak kochamy kije, czemu by nie przejść półwyspu? Trzyosobowy Team Północ – Południe rzuciło wyzwanie całej Polsce. W rajdzie uczestniczyć mógł każdy.
Tego dnia był piękny, rześki poranek. O godz 7:00 grupa 9 śmiałków (8 Pań i 1 Pan) ruszyła plażą przed siebie. Było pięknie, słonecznie, termometry pokazywały dwie kreski powyżej zera, widoki cudne, szum fal, wiatr plaża i MY! Po kilku kilometrach nasza grupa zaczęła się rozciągać.
W naszych plecakach oprócz nawodnienia były batony własnej roboty, żele, banany, magnez, kanapki, czekolada i kabanosy. Na trasie było kilka postojów, aby coś zjeść, nawodnić się i porozciągać. Było to nie lada wyzwanie, każdy kto się jego podjął miał kilka opcji gdzie może bezpiecznie zakończyć RAJD.
Trasa zaczynała się we Władysławowie…. biegła po „twardych odcinkach” plaży i drodze leśnej przez cały półwysep i kończyła na Helu, przy kopcu Kaszebów „Początek Polski”. Dobrze, że wiatr tego dnia mieliśmy w plecy.
Na trasie każdy miał chwile lepsze i gorsze. Kryzys zaczął nadchodził po 30 km. Byliśmy wtedy między Juratą, a Helem. W pierwszej kolejności bolały najsłabsze ogniwa naszego organizmu. Po kolei zaczynały się zakwaszać mięśnie, a Bartoszowi kilkakrotnie operowane kolano odmówiło posłuszeństwa i przestało się zginać. Miało być sporo więcej, a po prostu nie dało rady tego dnia, kolano przy 34 km powiedziało dość i do 42 km doszedł siłą woli. Choć chęci i ambicji nikomu z nas nie brakło, niedosyt pozostał.
A teraz NAJWAŻNIEJSZE:
Na duży szacunek zasługuje nasz nordicowy HARPAGAN – Kasia Banaszkiewicz z Piły. Kasia doszła na HEL i wróciła do Władysławowa. Cała trasę pokonała na kijach. Jej dystans to ponad 70 km (!) w czasie 11 godzin i 40 min. Wielkie gratulacje!
A oto kilka słów od Kasi, która samotnie zmagała się z każdym kilometrem plaży:
Przyjechałam do Władysławowa, przygotowana na próbę w ramach przygotowań do Mistrzostw Polski w Maratonie. Nie zakładałam sobie niczego, niczego nie planowałam. Pomyślałam, że zobaczę, jaka będzie dyspozycja, pogoda etc.
Szliśmy leśnymi ścieżkami i plażą. Szukaliśmy najdogodniejszych warunków ale na plaży zaczął mięknąć piasek, w lesie natomiast było sporo podejść i górek.
Droga do Helu zajęła mi 5 h 40 min. Posiłek, krótka regeneracja, rozciąganie i droga z powrotem, już sama. Postanowiłam pójść plażą. To był dobry pomysł bo szum morza z prawej, słoneczko z lewej tworzyły cudowną atmosferę.
Teraz już co 5 km robiłam sobie krótkie przerwy. Przekąska,izotonik, krótkie rozciąganie i w drogę. Po 50 km, w Juracie chyba, przemknęło mi przez głowę, że się uda. Samopoczucie poprawiło się, nawet czasy przejścia kilometra poprawiałam. Schody zaczęły się około 60 kilomerta. Wydawało mi się, że plaża wiedzie pod górkę, musiałam chwilę pomyśleć żeby się wybić z tego przekonania. To mózg produkował takie obrazy. Zaczęło się ściemniać, postanowiłam pójść na ścieżkę rowerową. Założyłam czołówkę i od Kuźnicy szłam kostką brukową. Groty nie chciały się wbijać, auta jadące drogą oślepiały ale jakoś pokonywałam kilometr po kilometrze. To był ciężki pojedynek samej z sobą…
Od 68 km urywałam już po 400 metrów aż zbuntował się zegarek od ciągłego podświetlania.
Na 69,12 wypiął się na mnie, ale już widziałam światła Biedronki i stacji Statoil. I zaczęłam „frunąć” człapiąc noga za nogą.
O 18:13 dotarłam na miejsce, udało się! Drugą połowę dystansu
zrobiłam, o dziwo w czasie… 5 h 39 min, czyli identycznym jak pierwszą. Popłakana
ze szczęścia pobiegłam do sklepu kupić coś do picia.
W sumie to myślałam tylko o gorącym prysznicu, a mój mózg był bardziej otępiały od mięśni bo trzykrotnie okrążyłam osiedle, zanim znalazłam swoją kwaterę.
Posłałam wiadomość do Beaty Zarach z Dziarskie Team, że „mamy to” i zajęłam się przywracaniem się do żywych.
Cóż jeszcze… jestem bardzo szczęśliwa i na pewno silniejsza.
Tego dnia pulsometry osób, które „tylko” lub „aż” dotarły do Helu pokazały wykonanie 850% normy aktywności dziennej. Każdy z nas spalił średnio ponad 3500 kcal. GPS-y w zegarkach i komórkach wskazywały dystans w granicach 39-43 km.
Gratulacje dla każdego kto zdobył cały półwysep na kijach i dotarł do Helu, a są to:
– Anna Wawyrzyniak,
– Bartosz Koprynia zwany OGRem,
– Beata BG,
– Beata Zarach z Dziarskie Team,
– Felicja Borzyszkowska-Chlebosz,
– Kasia Banaszkiewicz,
– Katarzyna Szpilman,
– Maria Kutniewska,
– Sylwia Reseman.
Kasia Banaszkiewicz w oczach, każdego z nas jest niesamowitą osobą, z dużym sercem do nordic walking, upartą, zmotywowaną kobietą świadomą swojego organizmu. Kasia trenuje głownie na trasach leśnych. W 2015 roku zadebiutowała na Mistrzostwach Polski w Osielsku i na trasie półmaratonu zdobyła 2 miejsce. Życzymy jej przede wszystkim zdrowia, samozaparcia i spełniania się w tej pasji.
“HELL – mission possible”zostało zakończone sukcesem. Ale to jeszcze nie koniec.
Dziarskie Team i Ogr już teraz zapowiadają koleje edycje ULTRA NW w innych częściach Kraju! Są pomysły, są trasy! Ustalamy termin, szczegóły i robimy wydarzenie na FB. Postaramy się, aby terminy nie kolidowały ze startami w zawodach. Każdy z nami znajdzie swój ULTRA km z NW dla siebie!